Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij

Hejt, czyli jak ludzi pozbawić prawa do krytyki.

Październik 2019 roku, kilka dni po awansie polskich piłkarzy na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy, selekcjoner kadry Jerzy Brzęczek udziela wywiadu dla portalu Łączy nas Piłka. Jest to pierwszy raz kiedy zabiera głos od kilku miesięcy po za oficjalnymi konferencjami. Wcześniejsze tygodnie były trudnym dla niego okresem, drużyna grała poniżej oczekiwań, według ekspertów i kibiców nie było widać stylu, domagano się zwolnienia Jerzego Brzęczka. W internecie organizowano podpisy pod petycjami o dymisji, powstał nawet specjalny hashtag nawiązujący do Brexitu o nazwie #Brzexit. Selekcjoner przetrwał ten okres, udało mu się zrealizować cel i wyszedł do wywiadu z tarczą, cała rozmowa skupiała się jednak nie na futbolu, a na tym jak radził sobie z hejtem. Pytanie w ogóle czy miał z nim do czynienia?

Hejt (z ang. hate nienawidzić) to określenie zachowania osoby, która publikuje w Internecie (nierzadko pod pseudonimem) agresywne, obraźliwe lub skrajnie nienawistne komentarze pozbawione rzeczowej argumentacji i wygłaszane pod adresem konkretnej osoby lub grupy osób. Tak brzmi definicja tego zjawiska. W kampanii „antybrzęczkowej”, było wiele komentarzy krytycznych, niektóre nawet dosadne ale trudno było w którymś wykazać agresję, nienawiść czy obrażanie drugiej osoby. Selekcjoner nie musiał się martwić o siebie, nikt nie groził jemu ani jego rodzinie, cała akcja była raczej okraszona nutką humoru, nie przeszkadzało to jednak dziennikarzowi zadającemu pytania, zdefiniować jej jako hejt. Czemu? Bo dzisiaj każda mocniejsza krytyka to hejt.

W dobie internetu i portali społecznościowych, szczególnie takich jak Twitter każdy może zabrac głos, każdy moze zostać na chwilę dziennikarzem. Dla osob znanych, żyjących w tzw. mainstreamie ozacza to nie tylko blizszy kontakt z widzami, ale też zagrożenie zadawania niewygodnych pytań. We wcześniejszej erze telewizji większość wypowiedzi traktowana była jako fakt, nie było miejsca ani możliwości na weryfikację czy ripostę. Internet dał jednak taką możliwość i bardzo często to co kiedyś było faktem zamienia się w kłamstwo lub manipulację.To wielkie zagrożenie dla wszelkiej maści influenserów i ekspertów, bo ich wiedza i wiarygodność zostaje wystawiona na próbę.

Zasada więc jest prosta jeśli nie możesz pokonać przeciwnika na argumenty, zdyskredytuj go. Do tego właśnie używany jest hejt. Nazwanie kogoś hejterem automatycznie obniża wartość jego argumentów i stawia go w pozycji osoby nienawistnej, czerpiącej radość ze sprawiania krzywdy innym. W takiej sytuacji nie musisz już odpowiadać na zadane pytanie,nikogo nie interesuje czy kłamałeś, kradłeś czy oszukiwałeś, stajesz się ofiarą. Ofiarą człowieka lub grupy ludzi, którzy zaatakowali Cię w internecie. Wygodne prawda?

Tak właśnie dzisiaj w praktyce wygląda definicja hejtu. Hejtem może być wszystko z czym się nie zgadzasz. Jeśli dodamy do tego, że internet rządzi się swoimi prawami tzw. netykietą, w której dozwolone jest zwracanie się do drugiej osoby bezpośrednio i gdzie wulgaryzm jest czymś powszechnym i akceptowalnym, to jeszcze łatwiej osobie nieobytej w tym świecie go wmówić. Jak to działa w praktyce? Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację, w której piosenkarz zepsuł jakiś występ. Komentarze w stylu „Ja lepiej śpiewam pod prysznicem” „Brak jakiegokolowiek talentu” czy „zajmij się czymś innym bo śpiewanie Ci nie wychodzi” to normalne opinie, mocne, dosadne, na pewno bolące artystę ale nie przekraczające granic nienawiści, nikogo nie atakujące, w dzisiejszej rzeczywistości byłyby jednak uznane za hejt.

Nie oznacza to jednak, że prawdziwego hejtu nie ma. Są sytuacje gdy faktycznie ludzie ukryci za nickami i pseudonimami, obrażają, atakują rodzinę lub namawiają do czynów zabronionych względem kogoś kogo szczerze nienawidzą. Takie osoby zasługują na jak najszybszą identyfikację oraz odpowiednią karę i może byłoby łatwiej je znaleźć i piętować ich zachowanie gdyby nie trzeba ich wyszukiwać wśród osób, które hejterami nie są ale zostały o to oskarżone.

Zniewolony Tybet.

Na zboczu góry skąd roztacza się widok na egzotyczną stolicę Tybetu Lhasę (czyli „święte miejsce”) wznosi się jedna z budzących największy szacunek świata budowli – XVII-wieczny pałac Potala, który przez stulecia był rezydencją buddyjskich władców Tybetu, dalajlamów.W 1959 roku po napaści maoistycznych Chin na Tybet XIV Dalajlama uciekł do północnych Indii, zaś sam pałac Potala przestał dłużej służyć wiernym jako świątynia a stał się propagandowym muzeum, w którym ekspozycje i informacje dla zwiedzających są pod ścisłą kontrolą chińskich władz.

119

Raptem kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się drugie najważniejsze dla tybetańskich buddystów miejsce. Kompleks Norbulingka, który składa się z letniego pałacu dalajlamów oraz z kilku klasztorów. To właśnie obok jednego z tych klasztorów usytułowane jest najmroczniejsze miejsce w tej części świata. Więzienie Drapczi.

daj1id08vza1wijzt0xu

Geneza powstania.

W 1959 roku Chińczycy przekształcili dawny garnizon wojskowy w największe więzienie na terytorium Tybetańskiego Regionu Autonomicznego – więzienie nr 1- miało być przeznaczone przede wszystkim dla mnichów i lamów, a także byłych członków władz oraz żołnierzy. W pierwszych latach przebywało tam ponad 6000 więźniów, jadnak ich liczbę później zmniejszono, aby zapobiec buntom, zainstalowano elektryczne oświetlenie, zaś budynki unowocześniono.

Więzienie w okresie rewolucji kulturalnej.

W połowie lat sześćdziesiątych wszystkich więźniów zmuszano do pracy na polach i przy budowie dróg co najmniej dziewięć godzin dziennie. Część z nich zaprzęgano do pługów, jak zwierzęta. Czasami patrząc w niebo widzieli słup dymu unoszący się znad kolejnego płonącego klasztoru. Wielu więźniów zmarło z głodu i wyczerpania. Władze więzienia często organizowały na dziedzińcu Drapczi apele, na których więźniowie byli informowani o zdobyczach i sukcesach komunistycznego państwa chińskiego.

W tym oresie doszło również do licznych egzekucji. Skazańców z zawieszonymi na szyjach dużymi drewnianymi klockami z napisami w języku chińskim, zmuszano do uklęknięcia nad otwartym grobem, podczas gdy funkcjonariusz służby więziennej odczytywał na głos informację o  popełnionych przez nich „zbrodniach”. Później zabijano ich strzałem w głowę. Pozostali więźniowie musieli obserwować to ponure widowisko i wznosić ręce do góry na znak aprobaty.

Więzienie współcześnie.

W ostatnich dwóch dekadach liczba więźniów Drapczi znowu się zwiększyła. Według nieoficjalnych informacji przebywa w nim kilkuset osadzonych, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Większość przebywających tam Tybetańczyków to więźniowie polityczni. Otrzymują oni kary od kilku do kilkunastu lat więzienia za rozklejanie plakatów z hasłami niepodległościowymi, okazywanie lojalności Dalajlamie, za podejrzenie o kontakty z mnichami uprawiającymi działalność wywrotową czy za udział w demonstracji.

Informacje jakie zebrały organizacje działające na rzecz praw człowieka sugerują, że ludzie odbywający tam karę, żyją w nadzwyczaj ciężkich warunkach. Są zmuszani do pracy ponad siły, pozbawieni właściwej opieki medycznej. Jak wynika z relacji byłych więźniów najbardziej rozpowszechnione metody tortur, to kopanie w nerki i wątrobę, bicie w twarz i uszy oraz porażanie prądem za pomocą pałek elektrycznych. Inne techniki torturowania stosowane w Drapczi to zmuszanie więźniów do wielogodzinnego stania bez ruchu na słońcu czy biegania przez kilka godzin bez przerwy. Zdarzają się też przypadki pozbawiania jedzenia, wody i snu. Kobiety natomiast gwałcone są za pomocą pałek elektrycznych. Specjalne kary wymyślane są dla buddyjskich mniszek, w celu totalnego poniżenia rozbierane są do naga na oczach więźniów i strażników.

Oprócz tego w ramach więziennego programu indoktrynacji każdy osadzony musi uczestniczyć w szkoleniu ideologicznym, a jakikolwiek sprzeciw kończy się torturami. Więźniów zmusza się także do wykonywania najcięższych prac bez zapłaty. Kiedy skazańcy nie pracują na polach muszą wykonywać wyczerpujące ćwiczenia fizyczne. Tzw. ćwiczenia musztry, które polegają na długotrwałym bieganiu lub staniu bez ruchu, jest to nic innego jak brutalna kara cielesna

Jak dowiedziało się Human Rights Watch (niezależna organizacja broniąca praw człowieka), lekarze więzienni odmawiają udzielania pomocy więźniom uskarżającym się na rozmaite dolegliwości, zwłaszcza więźniom politycznym twierdząc, że symulują oni chorobę. Posiłki więźniów są bardzo skromne składają się ze śniadania na które serwowana jest czarna herbata i jedna tingmo (mała, gotowana na parze bułka), obiadu (podsmażone warzywa z garścią ryżu) i kolacji (wodnista zupa warzywna i kolejna tingmo). Z powodu niedoboru składników odżywczych w diecie, wielu więźniów zapada na ciężkie, czasami śmiertelne choroby. Szacuje się, że 10% skazanych umiera w ciągu 2 pierwszych lat przebywania w obozie Drapczi.

Wszystko to odbywa się w kraju, który staje się co raz bliższym partnerem biznesowym państw europejskich, w tym Polski. W kraju, któremu 11 lat temu powierzono organizację Igrzysk Olimpijskich, w końcu w kraju, ktory paradoksalnie dla niektorych jest oazą wolności (gospodarczej). Politycy, mainstreamowe media i ogromne korporacje, które tak często zabierają głos w kwestii praw człowieka w przypadku Chin nabrały wody w usta, a ten mocarstwowy kraj nie zatrzymał się w swojej ekspansji, dzisiaj co raz bardziej łakomym wzrokiem patrzy na Hong Kong. Czy za kilkanaście lat nieposłuszni mieszkancy tego portowego miasta, nie podzielą losu tybetańskich mnichów?

Europejscy terroryści, uśpieni ale nie pokonani.

Terroryzm dzisiaj jednoznacznie kojarzy się z fundamentalizmem islamskim. Gdyby jednak cofnąć się przed 11 września 2001 roku i atak Al Kaidy na World Trade Center, to słowo to dużo częściej było używane w kontekście białych Europejczyków. Problem rodzimych terrorystów jednak nie zniknął wraz z napływem muzułmanów do Europy, został jedynie przykryty.

Bilbao, Kraj Basków. Teren zależny od Hiszpanii, znajdujący się w północno wschodniej jej części. Jego mieszkańcy nigdy nie pogodzili się z tym, że nie są niepodległym państwem, a swoje niezadowolenie przez wiele lat wyrażali dużo mocniej niż dzisiaj bardziej słynni Katalończycy. Jest rok 1959, w Hiszpanii rządzi prawicowy generał Franco, który niszczy wszystkie akty nieposłuszeństwa wobec stolicy w Madrycie. W tym czasie w Bilbao powstaje Euskadi Ta Askatasuna (Baskonia i Wolność) czyli ETA.

Stworzona wśród studentów bojówka chce dać wyrazy niezadowolenia przeciwko panowaniu prawicowego, nacjonalistycznego generała. Zaczyna się od niewinnych malunków na pomnikach,czy miejscach hiszpańskiego kultu, później przeradza się to w zbrojne napady na banki w celu zdobycia środków dla organizacji, ostatni etap jest najbardziej drastyczny. ETA zachęcona lewicowymi przewrotami na Kubie czy w Wietnamie postanawia w podobny sposób walczyć u siebie. Tworzy militarną formację, która od tej pory będze siała w całej Europie postrach i widmo zamachów terrorystycznych. Celem staną się lotniska, dworce czy wiece polityczne. W ciągu kilkudziesięciu lat działalności zginą setki niewinnych ofiar. W 1973 roku dojdzie do najbardziej spektakularnej akcji Basków, zabiją premiera Hiszpanii namaszczonego na następce generała Franco, Luisa Carrero Blanco. Pod jego 2,5 tonową limuzyną zmierzającą spod wilii w Madrycie, w której mieszkał do klasztoru Jezuitów oddalonego o 300 metrów wybuchła kilku kilogramowa bomba.

9 lat później w Hiszpanii odbywa się piłkarski mundial, jedną z aren goszczących widzów jest Stadion San Mames w Bilbao. 16 czerwca wspomnianego roku dochodzi tam do wielkiego futbolowego hitu, Francja mierzy się z Anglią. To spotkanie na żywo ogląda ponad 40 000 osób w tym wielu Basków, którzy zaczynają rozumieć, że piłce nożnej wbrew pozorom bardzo blisko do polityki. Jednocześnie lokalny klub Athletic Bilbao, w tym czasie święci swoje największe sukcesy od kilkudziesięciu lat (zdobywa mistrzostwo Hiszpanii).Nic więc dziwnego, że formułuje się tam grupa kibicowska Herri Norte Taldea (Ekipa z północnego miasta) przyjmująca skrót HNT. Od początku oprócz wspólnego wspierania drużyny przyświeca im też jednakowy cel ideologiczny- niepodległość, wszak są kibicami klubu, w którym grają tylko Baskowie, lub osoby mające baskijskie pochodzenie ten stan rzeczy nie zmieni się do dziś.  Przez pierwsze lata działalności trudno jednak powiązać ich z ETA, wpływ ma na to głównie kryzys który dopadł drużynę Athletic pod koniec lat 80-tych i który to wyraźnie wpłynął też na to co działo się na stadionie.

Wszystko zmienia się na początku lat 90-tych w ekipie dochodzi do rozłamu, na tych którzy chcą by stadion był miejscem apolitycznym i na tych, którzy chcą krzewić idee niepodległościowe. Wygrywają Ci drudzy. Od tamtej pory grupa ma charakter bojówkowy i antyfaszystowski. Staną się stałym członkiem marszów lewicowej Antify odpowiedzialnej za akty wandalizmu i chaosu na całym świecie. Są organizatorami chociażby Dnia Imigranta w Hiszpanii podczas, którego bardzo często ścierają się z policją i przeciwnikami.

W tym też okresie zawiąże się ich współpraca z ETA. Choć już wcześniej w swoich szeregach mieli członków tej baskijskiej grupy paramilitarnej to dopiero teraz HNT zostanie wykorzystana jako grupa zbrojna.

Jednym z działań zamachowców z kraju Basków są tzw. kale borokka, czyli walka uliczna polegająca na podpaleniach, wybijaniu szyb czy zamieszkach ulicznych i to głównie w tym przez wiele lat pomagała im „Ekipa z północnego miasta” ale to nie jedyne działania.  Gdy w 2002 roku podczas szczytu Unii Europejskiej w Sewilli wybuchło 5 bomb, to minuta ciszy na stadionie Athletic zamieniła się w owację, podobnie w 2006 gdy na madryckim lotnisku śmierć poniosły 2 osoby, a kolejnych 20 zostało rannych. W 2011 roku ETA zmuszona naciskiem społeczeństwa zawiesiła działalność zbrojną, tym samym wyciszając poczynania kibicowskiej ekipy HNT. Na stadionie Athleticu jednak nie stracili oni swojego animuszu, wciąż nietrudno o symbole polityczne, nawet tak szokujące jak flaga Związku Radzieckiego,która pojawiła się przy okazji aneksji Krymu przez Rosję.

Herri Norte Taldea ma też swoje spojrzenie na walki w Donbasie. Przed meczem z Shachtarem Donieck,na ulicach Bilbao zorganizowali marsz, w którym domagali się opuszczenia przez ukraińskie wojska tych terenów.

W swojej symbolice bardzo często używają tej bliskiej islamskiemu dżihadowi czyli świętej wojnie i wypowiedzeniu śmierci przeciwnikom.

Europejska Federacja pilkarska nabrała wody w usta. Stara się nie zauważać problemu w tym, że organizacja z tak niechlubną przeszłością i wciąż radykalnymi poglądami również w stosunku do innych krajów, może w sposób legalny manifestować je podczas wydarzeń sportowych. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że na stadionie w Bilbao mamy tykającą terrorystyczną bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć, a nikt nie ma odwagi by ją zdetonować.

Marsze Równości bez równości?

Parady równości stały się w ostatnim czasie częstym elementem polskich miast. Kolorowe pochody środowisk LGBT mają obywatelom przypominać, że istnieją wśród nas inne orientacje seksualne, które nie powinny być dyskryminowane i zasługują na zwiększenie swoich praw. Jak to środowisko jednak wygląda od środka? Postanowiliśmy się zagłębić w ten temat i pokazać co kryje się za tęczowymi hasłami.

Grupa LGBT Polska na portalu społecznościowym Facebook liczy ponad 33 000 członków. Jest to największa społeczność tego środowiska w polskim internecie. Grupa jest zamknięta i hermetyczna, posty widoczne tylko dla zaakceptowanych uczestników dyskusji. Wśród nich oprócz zwykłych osób o innej orientacji niz heteroseksualna, znajdują się krajowi działacze środowisk LGBT.

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak zbiór ludzi o podobnych poglądach, problemach i ideach. Przeważają posty polityczne, szczególnie zachęcające do udziału w marszach i głosowaniu na konkretnych kandydatów do Sejmu i Senatu, są również posty matrymonialne, czasami można trafić na dyskusje o coming oucie przed rodziną, czy problemach ze zdradami w związku. To co jednak budzi największą ciekawość to stosunek osób homoseksualnych do innych orientacji.

Jeden z postów został napisany przez Marcina (imię zmienione na potrzeby materiału), chłopak na wstępie informuje, że jest osobą heteroseksualną i katolikiem ale jednocześnie daje wyrazy wsparcia środowiskom LGBT. Pod jego postem widać dziesiątki mało sprzyjających komentarzy. Największe zarzuty dotyczą jego wiary, mozna nawet stwierdzić, że wierzący traktowani są z pogardą co jednak z racji ostatnich spięć z kościołem można w jakiś sposób zrozumieć, choć z drugiej strony stawia w wątpliwości wszelkie wczesniejsze akcje środowisk LGBT, które ponoć nie były profanacją chrześcijańskiej wiary, a pokazaniem, że wśród nich też są wierzący. To co jednak najbardziej uderza i jest totalnie niezrozumiałe to wpisy bijące w jego orientację, najczęściej przewija się tekst „hetero to zero” oprócz tego można też znaleźć teksty świadczące o obrzydzeniu heteroseksualnością czy takie, które jawnie nawiązują do wojny ideologicznej.

Jeszcze ciekawiej jest, gdy głos zabiera dziewczyna identyfikująca się jako biseksualna. Czyli będąca częścią ruchu LGBT, w którym właśnie litera B oznacza Bi. Skarży się ona na panującą wszechobecnie w środowisku dyskryminację. Pod jej postem następuje wysyp komentarzy, gdzie dziesiątki osób, pisze o tym, że lesbijki to najbardziej bifobiczna grupa społeczna, są też wpisy homoseksualistów, którzy twierdzą, że w życiu nie związałyby się z osobą biseksualną.Padają zarzuty o rozwiązłość tej konkretnej orientacji oraz niektórzy nawet twierdzą, że jest to światowy trend i istniał kiedyś pomysł by osoby Bi (literę B) na stałe wykreslić ze skrótu LGBT. Podobne spostrzeżenia choć już w mniejszym stopniu mają osoby transseksualne.

Problem jest tak spory, że jego rozmiary zauważa również znana youtubowa influenserka Weronika Truszczyńska.Na co dzień mieszkająca w Chinach vlogerka, podczas swojego coming outu, opowiadając o paradach PRIDE za granicą zwierzyła się z tego iż problem dyskryminacji osób biseksualnych przez homoseksualne spotyka również ją. Weronika twierdzi, że musiała wstydzić się swojej orientacji i często ją ukrywać, gdyż osoby homoseksualne nie chcą się z takimi spotykać, uważa również iż zjawisko to częściej występuje u homoseksualnych kobiet niż mężczyzn (w filmiku od 10 minuty). Setki komentarzy pod jej wyznaniem i dzieisątki wpisów na stronie LGBT Polska powoduje, że trzeba się zastanowić ile równości faktycznie jest w paradach równości?

Wioska dawców nerek.

Chennai to miasto znajdujące się na samym południu Indii. Często nazywane również hinduskim Detroit z racji na przemysłowy charakter i ogromną ilość fabryk z sektora samochodowego. Szacuje się, że 1/3 gospodarki Indii zależy od tego miejsca, a PKB na mieszkańca jest 3 co do wielkości względem całego kraju. Mowa jednak o Indiach państwie skrajności, w którym osoby bogate żyją wśród skrajnie biednych.

W centralno-wschodniej części tej aglomeracji znajduje się dzielnica zwana Villivakkam z pozoru niczym nie różniąca się od pozostałych, choć zdecydowanie należąca do biedniejszej części miasta, w praktyce miejsce to jest tak przerażające, że dorobiło się własnej drugiej nazwy z powodu transprantologicznych procederów do jakich tam dochodzi, Kidney Village – czyli wioska nerek.

W samych Indiach podobnie jak w każdym innym szanującym prawa człowieka kraju handel narządami ludzkimi jest nielegalny. Wszystkie nerki pobierane w tym miejscu pobierane są więc nielegalnie,a ich przeznaczenie jest oczywiste – czarny rynek.

Jak podaje brytyjski dziennik The Times sam proces wygląda zawsze podobnie, bogaty mężczyzna, często w średnim wieku, budzący zaufanie pojawia się w okolicy, wszystko odbywa się przez marketing szeptany, po chwili cała „wioska” wie o jego przybyciu, ów jegomość nie jest jednak odbierany jak czarna wdowa, a zbawca i człowiek, który może odmienić życie lub choć kilka najbliższych miesięcy. Nie ma się temu co dziwić skoro za nerkę w zależności od wieku i grupy krwi można tam otrzymać od 2 do 4 tysięcy dolarów, a dniówka w Villivakkam wynosi około 1,5 dolara. Handlarz narządów natomiast na czarnym rynku za zdrową nerkę otrzyma minimum 50 000$. Narządy transportowane są na cały świat, ale najczęstszym kierunkiem jest wschodnia Azja w szczególności Chiny.

Liczący na zmianę swojego losu Hindusi sami zapraszają handlarza do swoich domów  w celu omówienia szczegółów. Gdy wszystko zostaje dogadane, pozostaje tylko dokonać zabiegu. Wbrew obiegowej opinii nie wykonuje się ich w trudno dostępnych, tajemniczych i zakonspirowanych pokojach chronionych przez chmarę gangsterów. Cały biznes jest tak dochodowy a Indie to na tyle skorumpowany i biedny kraj, że wszystko odbywa się w legalnie działających klinikach, zabiegów nie wykonują natomiast hobbyści, a lekarze z prawdziwymi dyplomami i odpowiednimi kwalifikacjami. W tym miejscu wszystko ma swoją cenę.

Proceder przynosi tak ogromne zyski, że w handlu narządami swój interes zwietrzyła również lokalna mafia, która w zamian za umarzanie długów alkoholowych czy karcianych, puka do domów rodzin dłużników zabierając to co mają najcenniejsze- cząstkę siebie. W takim wypadku rodziny nie mają oczywiście też co liczyć na jakąkolwiek gratyfikację finansową.

Szacuje się, że na rok 2016  w tym rejonie aż 15%  ludzi sprzedało swoją nerkę. Sam procent może nie byłby zatrważający gdyby nie fakt, że w samym Villivakkam żyje ponad 200 000 ludzi.

Dzieci w szponach hazardu.

Młodzież należy do grupy, która jest w sposób szczególny narażona na podejmowanie zachowań ryzykownych, w tym nałogowy hazard. Wśród dzieci i młodzieży do 18 roku życia obserwuje się najwyższy, w porównaniu z innymi grupami wiekowymi, odsetek osób zagrożonych uzależnieniem od hazardu – 12,3% (raport CBOS 2012 r.). To, że młody człowiek nie gra w ruletkę, czy nie obstawia wyników wyścigów konnych nie oznacza, że nie uprawia hazardu! Wszystkie gry i zakłady, np. gry na automatach, bingo, loterie pieniężne, promocyjne i fantowe, zdrapki, w których stawką są pieniądze lub inne dobra materialne, są objawem tego nałogu. Granie na samym początku dostarcza ekscytacji, staje się okazją do zdobycia uznania otoczenia, wypełnia czas wolny. Bardzo szybko może się jednak okazać, że hazardowe granie jest próbą poradzenia sobie z emocjami i ucieczką od rzeczywistości.

Tak ważne więc jest żeby Państwo jako organ nadzorujący chronił najmłodszych przed tym groźnym procederem i o ile w teorii tak jest, bo istnieje przecież ustawa antyhazardowa, która broni niepełnoletnich, a przy okazji licencjonuje dostawców tego rodzaju rozrywki, o tyle w praktyce okazuje się, że zagrożenie jest ogromne i płynie z najmniej spodziewanego źródła.

Platforma Youtube, miejsce, które kiedyś służyło do wrzucania swoich filmików z wypraw rodzinnych czy imprez ze znajomymi, dziś jest ogromnym biznesem, na którym tysiące twórców tworzy rozrywkę i kontent dla wszelkiego rodzaju widza. Można tutaj znaleźć dokumenty naukowe ale i pseudonaukowe, inteligentną rozrywkę, jak i płytki tak zwany patostreaming gdzie autorzy nie robią nic po za piciem alkoholu i dokonywaniem aktów przemocy na otoczeniu. Swoje miejsce znajdzie tutaj widz dorosły ale przede wszystkim młody, dla którego jest to najbardziej popularna przestrzeń. To właśnie twórcy robiący swoje treści dla niepełnoletniego odbiorcy mają najwięcej widzów i fanów, Ci najbardziej popularni są obserwowani przez miliony nastolatków w Polsce.

Schemat jest prosty, przez kilka miesięcy lub lat grając w gry komputerowe lub tworząc mało kreatywne żarty czy gagi zbierasz publikę, gdy jest ona wystarczająco duża spieniężasz ją tworząc materiały sponsorowane dla reklamodawców. Z usług Youtuberów korzystają największe marki spożywcze na świecie czy operatorzy telekomunikacyjni, niestety korzystają również internetowe kasyna, które wciągają młodych ludzi w hazard.

Hazard w tym wypadku połączony jest z ulubioną grą nastolatka tak by działać na jego wyobraźnię nie tylko pieniędzmi, których wartość jest dla niego obca ale przede wszystkim ulubionym przedmiotem w wirtualnej rozgrywce, który do tej pory był nie do zdobycia.

Jak to działa?

Pokażmy na przykładzie. Counter Strike to obecnie jedna z najpopularniejszych gier na świecie, grał w nią chyba każdy chłopak powyżej 10-roku życia.Żeby pokazać skalę, turniej w katowickim spodku gromadzi co roku kilkadziesiąt tysięcy ludzi, a kilometrowe kolejki dzieciaków tworzą się na kilka dni przed . Żeby móc zagrać w tą grę potrzebna jest rejestracja w wirtualnej platformie STEAM, otwarcie tam konta to jednak nie tylko droga do rozgrywki ale i do kolejnej rejestracji tym razem na stronie csgo.net, która jest internetowym kasynem bez zgody działalności na terytorium Polski. Nikt nie sprawdza tam wieku, a wpłaty możesz dokonać za pomocą kart G2A, które dostępne są w każdym sklepie z elektroniką, na allegro czy nawet w Empiku. Twoje dziecko może więc przelać tam każdą sumę pieniędzy nie posiadając nawet konta w banku.

Dalej sytuacja jest już prosta, gracz wykupuje klucze za konkretną kwotę podaną w amerykańskich dolarach (kwoty od kilkunastu centów do kilkudziesięciu dolarów) i losuje nagrodę w większości przypadków o mocno zaniżonej wartości ze sporadyczną szansą na wzbogacenie się jakimś złotym gralem o wartości kilkuset dolarów amerykańskich. W każdej chwili może wylosowany przedmiot spieniężyć, tym samym zwiększając saldo na swoim kasynowym koncie. Jest to nic innego jak specyficzny rodzaj ruletki, gdzie każde wylosowane pole ma swoją wartość. Jak działa mechanizm w praktyce można zobaczyć na poniższym filmiku.

W Polsce tego typu treści promują dziesiątki twórców, niektórzy nie ukrywając nawet, że czerpią z tego profity finansowe. Jak na przykład Szymon Kasprzyk znany pod pseudonimem Isamu, który swoją ponad 2 milionową publikę regularnie zachęca do gry na tej platformie, oferując nawet specjalne bonusy zwiększające wpłaty o konkretny %, opatrzone jego nickiem.

Przynęta na towary luksusowe.

Biznes stał się do tego stopnia opłacalny, że twórcy rozszerzyli asortyment, wychodząc z gier komputerowych do towarów luksusowych. Ich filmy opatrzone są wielkimi, chwytliwymi tytułami „Wygrałem najnowszego Iphone” albo „wygrałem buty za 1000 zł” idealnie uderzają w obecne potrzeby i strefę marzeń młodego człowieka. Tym czasem okazuje się, że nie tylko w ten sposób wpychają swoich widzów w szpony hazardu ale i z premedytacją oszukują, gdyż strony te mają tak ustawione losowania by nikt po za twórcą z filmu sponsorowanego nic cennego nie wygrał, a same firmy odpowiedzialne za tę rozgrywkę trudno odnaleźć na mapie biznesowej świata, gdyż często są to anonimowe serwery stawiane gdzieś w Ukrainie czy Rosji.

Najbardziej szokująca jest w tym wszystkim jednak postawa Youtube, które nie tyle pozwala na publikacje filmów łamiących polskie prawo nie blokując ich chociażby filtrem geograficznym, co nawet nie przesuwając ich do kategorii 18 lat + ułatwiając w ten sposób obejrzenie każdemu kto akurat kliknie w odnośnik czy przyciągający tytuł.

Zaskakująca jest też bierna postawa polskich organów ścigania, które od kilku lat kontrolują czy blokowane są strony zagraniczne oferujące gry hazardowe nie posiadające licencji w Polsce, a nie potrafią sobie poradzić z obywatelami z Polski, osobami znanymi z imienia i nazwiska promującymi taki proceder.