Na zboczu góry skąd roztacza się widok na egzotyczną stolicę Tybetu Lhasę (czyli „święte miejsce”) wznosi się jedna z budzących największy szacunek świata budowli – XVII-wieczny pałac Potala, który przez stulecia był rezydencją buddyjskich władców Tybetu, dalajlamów.W 1959 roku po napaści maoistycznych Chin na Tybet XIV Dalajlama uciekł do północnych Indii, zaś sam pałac Potala przestał dłużej służyć wiernym jako świątynia a stał się propagandowym muzeum, w którym ekspozycje i informacje dla zwiedzających są pod ścisłą kontrolą chińskich władz.

Raptem kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się drugie najważniejsze dla tybetańskich buddystów miejsce. Kompleks Norbulingka, który składa się z letniego pałacu dalajlamów oraz z kilku klasztorów. To właśnie obok jednego z tych klasztorów usytułowane jest najmroczniejsze miejsce w tej części świata. Więzienie Drapczi.

Geneza powstania.
W 1959 roku Chińczycy przekształcili dawny garnizon wojskowy w największe więzienie na terytorium Tybetańskiego Regionu Autonomicznego – więzienie nr 1- miało być przeznaczone przede wszystkim dla mnichów i lamów, a także byłych członków władz oraz żołnierzy. W pierwszych latach przebywało tam ponad 6000 więźniów, jadnak ich liczbę później zmniejszono, aby zapobiec buntom, zainstalowano elektryczne oświetlenie, zaś budynki unowocześniono.
Więzienie w okresie rewolucji kulturalnej.
W połowie lat sześćdziesiątych wszystkich więźniów zmuszano do pracy na polach i przy budowie dróg co najmniej dziewięć godzin dziennie. Część z nich zaprzęgano do pługów, jak zwierzęta. Czasami patrząc w niebo widzieli słup dymu unoszący się znad kolejnego płonącego klasztoru. Wielu więźniów zmarło z głodu i wyczerpania. Władze więzienia często organizowały na dziedzińcu Drapczi apele, na których więźniowie byli informowani o zdobyczach i sukcesach komunistycznego państwa chińskiego.
W tym oresie doszło również do licznych egzekucji. Skazańców z zawieszonymi na szyjach dużymi drewnianymi klockami z napisami w języku chińskim, zmuszano do uklęknięcia nad otwartym grobem, podczas gdy funkcjonariusz służby więziennej odczytywał na głos informację o popełnionych przez nich „zbrodniach”. Później zabijano ich strzałem w głowę. Pozostali więźniowie musieli obserwować to ponure widowisko i wznosić ręce do góry na znak aprobaty.
Więzienie współcześnie.
W ostatnich dwóch dekadach liczba więźniów Drapczi znowu się zwiększyła. Według nieoficjalnych informacji przebywa w nim kilkuset osadzonych, zarówno kobiet jak i mężczyzn. Większość przebywających tam Tybetańczyków to więźniowie polityczni. Otrzymują oni kary od kilku do kilkunastu lat więzienia za rozklejanie plakatów z hasłami niepodległościowymi, okazywanie lojalności Dalajlamie, za podejrzenie o kontakty z mnichami uprawiającymi działalność wywrotową czy za udział w demonstracji.
Informacje jakie zebrały organizacje działające na rzecz praw człowieka sugerują, że ludzie odbywający tam karę, żyją w nadzwyczaj ciężkich warunkach. Są zmuszani do pracy ponad siły, pozbawieni właściwej opieki medycznej. Jak wynika z relacji byłych więźniów najbardziej rozpowszechnione metody tortur, to kopanie w nerki i wątrobę, bicie w twarz i uszy oraz porażanie prądem za pomocą pałek elektrycznych. Inne techniki torturowania stosowane w Drapczi to zmuszanie więźniów do wielogodzinnego stania bez ruchu na słońcu czy biegania przez kilka godzin bez przerwy. Zdarzają się też przypadki pozbawiania jedzenia, wody i snu. Kobiety natomiast gwałcone są za pomocą pałek elektrycznych. Specjalne kary wymyślane są dla buddyjskich mniszek, w celu totalnego poniżenia rozbierane są do naga na oczach więźniów i strażników.
Oprócz tego w ramach więziennego programu indoktrynacji każdy osadzony musi uczestniczyć w szkoleniu ideologicznym, a jakikolwiek sprzeciw kończy się torturami. Więźniów zmusza się także do wykonywania najcięższych prac bez zapłaty. Kiedy skazańcy nie pracują na polach muszą wykonywać wyczerpujące ćwiczenia fizyczne. Tzw. ćwiczenia musztry, które polegają na długotrwałym bieganiu lub staniu bez ruchu, jest to nic innego jak brutalna kara cielesna
Jak dowiedziało się Human Rights Watch (niezależna organizacja broniąca praw człowieka), lekarze więzienni odmawiają udzielania pomocy więźniom uskarżającym się na rozmaite dolegliwości, zwłaszcza więźniom politycznym twierdząc, że symulują oni chorobę. Posiłki więźniów są bardzo skromne składają się ze śniadania na które serwowana jest czarna herbata i jedna tingmo (mała, gotowana na parze bułka), obiadu (podsmażone warzywa z garścią ryżu) i kolacji (wodnista zupa warzywna i kolejna tingmo). Z powodu niedoboru składników odżywczych w diecie, wielu więźniów zapada na ciężkie, czasami śmiertelne choroby. Szacuje się, że 10% skazanych umiera w ciągu 2 pierwszych lat przebywania w obozie Drapczi.
Wszystko to odbywa się w kraju, który staje się co raz bliższym partnerem biznesowym państw europejskich, w tym Polski. W kraju, któremu 11 lat temu powierzono organizację Igrzysk Olimpijskich, w końcu w kraju, ktory paradoksalnie dla niektorych jest oazą wolności (gospodarczej). Politycy, mainstreamowe media i ogromne korporacje, które tak często zabierają głos w kwestii praw człowieka w przypadku Chin nabrały wody w usta, a ten mocarstwowy kraj nie zatrzymał się w swojej ekspansji, dzisiaj co raz bardziej łakomym wzrokiem patrzy na Hong Kong. Czy za kilkanaście lat nieposłuszni mieszkancy tego portowego miasta, nie podzielą losu tybetańskich mnichów?